.: Numer 77367
Strona główna
Aktualności
Historia obozów
Władze zwierzchnie
Obozy zagłady
Obozy koncentracyjne
KL Lublin (Majdanek)
   Obóz
    Założenia i budowa
    Organizacja obozu
    Obsada stanowisk
    FKL
   Podobozy
   Więźniowie
    Oznaczenia
    Funkcyjni
    Samopomoc i konspiracja
   Ucieczki
   Warunki bytowania
   Eksterminacja
   Grabież
   Kalendarium
   Obóz NKWD
   Procesy zbrodniarzy
   Muzeum
   Galeria
   Zdjęcia archiwalne
   Zdjęcia współczesne
Biogramy
Eksperymenty
Dokumenty
Słowniczek obozowy
Filmy
Czytelnia
Autorzy
Linki
Bibliografia
Subskrypcja
Wyróżnienia
Księga gości

Ludzka solidarność sprawiła, że na Majdanku nie było zła. W Auschwitz udało się ją zniszczyć.

Ida szukała Wandy Ossowskiej całe swoje dorosłe życie. Teraz trzyma konającą za rękę. 22 kwietnia 2001 roku w jednym z warszawskich szpitali spotkały się po ponad pół wieku. Chora ma 89 lat, umiera, bo lekarze nie potrafią powstrzymać wewnętrznego krwawienia z przewodu pokarmowego. Dla 79-letniej Idy nadszedł czas, by powiedzieć jej: Dziękuję. - Wanda, to ja, Ida, twoje dziecko! Wanda nie słyszy. Lekarze usunęli aparat słuchowy, bo sprawiał jej dodatkowy ból. Kobieta jest nieobecna, nieruchoma, nawet nie mruga. Na ręku, obok wenflonu, widać numer: 77367. Trzy cyfry są takie same jak te na ręku Idy.

Wanda pochodziła z pięknej ziemiańskiej rodziny. - Ojciec mój - wspominała - nigdy nie zwracał się do rolników inaczej niż: sąsiedzie. Dom był święcony każdego roku. Ksiądz był najbliższym przyjacielem. Nabożeństwa majowe odbywały się u nas w domu ze służbą miejscową. Kościół był przedłużeniem domu.

W czasie kampanii wrześniowej Wanda pracowała w 604. Szpitalu Wojennym przy ul. Kurkowej we Lwowie. Służbę pełniła do wejścia do miasta dwóch armii - sowieckiej i niemieckiej. Pod koniec listopada 1939 roku Wanda została zaprzysiężona w Służbie Zwycięstwu Polski. W 1940 roku została jako kurier wysłana do Warszawy w celu nawiązania łączności z Komendą Główną Związku Walki Zbrojnej. W stolicy po raz ostatni spotkała się z matką, Jadwigą. Mama mówiła: - Idź, córeczko, wiesz, jak bardzo cię kocham, wiesz, jak bardzo chcę, żebyś była przy mnie, ale idź, wychowałam cię dla Polski, dla ojczyzny. Jeśli ona wzywa, trzeba ponieść nawet największe ofiary.

Z matczynym błogosławieństwem Wanda wracała do Lwowa. Na granicy aresztowało ją NKWD. - Rozpoczął się trudny czas przesłuchań, z biciem, kopaniem, wykręcaniem palców - wspominała. - Cele były małe. W celi żyłam z 12 innymi więźniarkami. Byłam jedyną Polką. Pozostałe to Ukrainki. Gdy pierwszy raz weszłam do celi i stwierdziły, że jestem Polką, usłyszałam: "Myśmy się nie lubili i ze sobą walczyli, ale dziś bije nas jedna ręka. Jesteś z nami czy przeciw nam?". Odpowiedziałam: "Z wami".

- To, co przeżyła Wanda w więzieniu lwowskim na Brygidkach, a potem na Zamarstynowie, było wręcz niewyobrażalne - wspomina Krystyna Tarasiewicz, towarzyszka losów Wandy. Rzeczywiście: - Jak mi takie ogromne chłopisko stanęło na palcach, to czułam, jak mi pękają paznokcie, jak mi pękają kości w palcach - opowiadała po latach Wanda Ossowska. - To był dla mnie bardzo trudny czas. Wracałam z przesłuchań skrwawiona i półprzytomna. Dziewczyny koszule z siebie zdejmowały, żeby mnie obłożyć zimną wodą. Darły szmatki, aby mi zrobić opatrunki. Dzieliły się chlebem, który był największym skarbem. Często myślę o nich z wdzięcznością. A zginęły wszystkie. Gdy wybuchła wojna niemiecko-rosyjska w 1941 roku, Rosjanie wymordowali bez wyroków tysiące ludzi. Pytałam: Boże miłosierny, dlaczego mnie jedną z tej celi ocaliłeś? - Jak to się stało, że pięć najbardziej, według NKWD, niebezpiecznych politycznie więźniarek ocalało? - zastanawia się Krystyna Tarasiewicz. - Wyczuwałam wtedy obecność Boga, że kieruje moim życiem Ktoś nad nami - wspominała Wanda Ossowska. - To się dało odczuwać niemal fizycznie. Coraz mocniej zdawałam się na Jego wolę. Słyszałam głos: uspokój się, wytrzymasz. To pomogło mi, aby nikogo nie wydać, nie poddać się.

Po uwolnieniu Wanda pojechała do Warszawy. Została tam przydzielona do pierwszej komórki wywiadu ofensywnego Armii Krajowej "Stragan" przy Komendzie Głównej. Najpierw pracowała jako łączniczka, później jako szef łączności "Straganu". Jeden ze współpracowników Wandy zaczął sypać. W nocy z 26 na 27 sierpnia 1942 roku została aresztowana przez Niemców wraz z rodziną. Aresztowano ją z walizką pieniędzy dla wywiadowców w całej Europie. - Krzyk radości Niemców był niesamowity - wspominała. - Tym bardziej że w walizce znaleźli listę 280 pseudonimów osób zaangażowanych w działalność wywiadowczą. Śledztwo trwało pięć miesięcy - na Szucha trzy miesiące, na Pawiaku dwa.

W sumie była przesłuchiwana przez gestapo 56 razy. - Ręce skute do tyłu, tylko do jedzenia rozkuwano mi je naprzód - opowiada ze spokojem. - Ponad trzy miesiące nierozbierana, niemyta, nieczesana. Bicie i kopanie non stop. Trafiłam do pojedynczej celi. Niemcy chcieli wybić ze mnie nazwiska tych ludzi i kraje, z których pochodzą. A ja nic nie mówiłam. Tylko się modliłam. Nie o to, żeby nie bili, bo wiedziałam, że to niemożliwe, ale żeby Bóg im powiedział: tak nie trzeba, że nic nie uzyskają tym biciem, że tylko mogą mnie zabić. I wtedy już niczego się nie dowiedzą.

Na jednym z pierwszych przesłuchań zostałam tak uderzona, że upadłam na żelazny piec. Uderzyłam w niego głową, pękła mi czaszka. Zalałam się krwią i straciłam przytomność. Gdy oprzytomniałam, wstawałam i padałam, miałam tak szalone zawroty głowy. Następnego dnia znów na przesłuchanie i to samo bicie... I mimo wszystko żyję, względnie normalnie. Oczywiście źle słyszę, ale z tym można jeszcze żyć. To są cuda, których nie jestem godna... Jedna z więźniarek tak wspomina: - Z wyrokiem śmierci przewieziono Wandę na Pawiak. W tym samym korytarzu była też nasza cela. Miałam wtedy 27 lat, siedziałam za Szare Szeregi. Przechodząc do tzw. komórki (toalety), gdzie nas dwa razy dziennie wypuszczano, przechodziłyśmy koło celi Wandy. Na drzwiach kładłyśmy ręce i szeptałyśmy: "Wandziu, jesteśmy z tobą, Wandziu, wytrzymaj". Już wówczas wiedziałyśmy, że jest to osoba niezwykła. Modliłyśmy się dla niej o siłę, o zdrowie.

- Nadszedł dzień, w którym targnęłam się na swoje życie - wspomina Wanda Ossowska. - Bałam się, że nie wytrzymam. Dostałam truciznę na moją prośbę. Truciznę zażyłam i straciłam świadomość na cztery doby. Przeżyłam.

17 stycznia 1943 roku Wandę Ossowską wywieziono do obozu na Majdanku. Jechała z wyrokiem dwóch lat lagru, a potem - kara śmierci. Dla Wandy oznaczało to koniec tortur i lęku. Była pełna radości, że może pomagać ludziom. W obozie stała się pielęgniarką i lekarzem. - Przypominam sobie taką historię - opowiada. - Kobieta z obrzękiem głodowym dusi się, oczy wychodzą z orbit, brzuch jak w 24. miesiącu ciąży. Idę do Niemców, aby dali mi igłę z "mandrynem", do przebijania powłok brzusznych. Dostaję brudną, zardzewiałą igłę. Czyszczę kamieniem i gotuję. Przebijam nią powłoki brzuszne tej kobiety i wypuszczam wiadro wody. Kobieta natychmiast zasypia. Siedzę przy niej i sprawdzam puls. Brzuch ucisnęłam jej pasiakiem. Nie było nic innego, a wiedziałam, że jak się rozprężą jelita, to zacznie się krwotok. Po trzech dniach ona wstaje i idzie do roboty. Jest zdrowym człowiekiem. A ja czuję wielką radość, że mogę pomóc. Obóz, który dla innych był dramatem, dla niej stał się wyzwoleniem. - Siedzieli w nim ludzie prawi, religijni i patriotyczni - wspomina. - Nie było tam zła. Ludzie sobie pomagali. Wiele razy, gdy widziałam człowieka, który miał już dość, chciał iść na naelektryzowane druty, mówiłam: Nie idziesz na druty! Idziesz do szpitala! Kładłam na trzeciej koi, wysoko i pisałam: zapalenie płuc albo nerek. Po czterech dniach odespany, wypoczęty, dożywiony człowiek szedł do pracy. Okazywało się, że można pomagać ludziom, nawet jeśli nie ma się aspiryny.

Po ewakuacji Majdanka w lipcu 1944 roku Wanda została przewieziona do Auschwitz. Tam wyrzucono ją ze szpitala, ponieważ za bardzo pomagała chorym. Pracowała ponad siły przy kopaniu rowów. Cały czas czekała na wykonanie wyroku śmierci. - Do Oświęcimia trafiło wielu szlachetnych ludzi, ale też wielu nieprzyzwoitych. Jednym z pierwszych transportów przyjechały czeskie Żydówki i za cenę życia były tak okrutne jak Niemcy. Zostały blokowymi, ale koniec czekał je ten sam. Piec, krematorium.

I przyszedł najtrudniejszy dzień, w którym miano wykonać karę śmierci. Na godzinę przed wykonaniem wyroku rozpoczęła się ewakuacja obozu. Niemcy uciekali w popłochu.

Rodziny niemieckie wywożono na psich zaprzęgach. A nas pognano w głąb Niemiec.

Po Oświęcimiu trafiła do Ravensbrück. Potem do Neustadt-Glewe. - Pamiętam, że udało mi się uratować 12-letnią dziewczynę - Żydówkę francuską. Na komisji lekarskiej decydowano, kto ma trafić do gazu, a kto ma być puszczony wolno. Ona jako dziecko nie przeżyłaby. Gdy Niemiec chciał już przesądzić o jej losie, stanęłam i krzyknęłam: "To przecież staruszka!". Niemiec spojrzał na mnie i powiedział: "Idiot". I puścił wolno. Dziewczynka miała na imię Ida.

- Na Pawiaku opiekowała się szczególnie najmłodszymi więźniarkami - wspomina Krystyna Tarasiewicz. Emanowała z niej siła ducha, żarliwość, a jednocześnie niezwykła skromność. Ciepła, otwarta, stwarzała atmosferę rodzinnej solidarności i wspólnoty. Po sowieckim i niemieckim piekle Wandę Ossowską w PRL katowali oprawcy z UB. Spędziła dziewięć miesięcy w peerelowskich więzieniach. Pracowała ponad pół wieku jako pielęgniarka. W wieku 74 lat przeszła na emeryturę. Jak wspomina Czesław Kulesza, współwięzień z Majdanka: - Wanda zawsze zachowywała wiarę w dobroć ludzką i w opiekę Bożą.

- Wielką radością było dla mnie spotkanie z Janem Pawłem II, który wziął mnie w ramiona i uściskał - wspominała. 9 czerwca 1987 roku Ojciec Święty przybył na Majdanek. Wziął ją za ręce, wysłuchał i prosił, by mówiła ludziom o męczeństwie naszego narodu i o tych, którzy nie dali się złamać i nie zdradzili. Wanda była rozpromieniona. Na Boże Narodzenie 1988 roku dostała list od papieża. "Nasze spotkanie na Majdanku zapadło głęboko w moją świadomość. Wiem, że rozmawiałem wówczas z osobą, która jest autentycznym świadkiem najwyższej próby. Proszę przekazać wyrazy czci i braterskie pozdrowienia wszystkim żyjącym jeszcze więźniom i bohaterom walki o Polskę. Jak dobrze, że ich świadectwo, a w szczególności świadectwo Pani dociera do nowych pokoleń tak zagrożonych w sferze istotnych wartości i prawd" - pisał Jan Paweł II.

Ida czuwa nad umierającą. Wanda nie chciała, aby jej dawna podopieczna oglądała ją w tak złym stanie. "Moje dziecko, to miłość i moc Boga pozwoliła mi Cię ocalić" - pisze Ossowska w odpowiedzi na list Francuzki. "Pamiętam, jak rozpalona gorączką, tracąc przytomność, krzyknęłaś: Vive la France! I pamiętam francuskich jeńców z oswobodzonego oflagu, którzy przyszli Cię zabrać do ojczyzny ciągle nieprzytomną... Ofiarowałam Ci wtedy całą miłość i prosiłam Boga, żeby pozwolił Ci przeżyć. I żyjesz! Na zawsze pozostaniesz dla mnie moim dzieckiem, dzieckiem, którego nigdy nie miałam".

Robert Tekieli

Współpraca:
Marta Sieciechowicz
Barbara Grabowska
Podziękowania dla Moniki Wądołowskiej

[Ozon, 22/05]

- - - - - - - - - - - -
<-powrót | w górę

© Copyright Szycha (2004-2015)