.: Bali się całe życie
Strona główna
Aktualności
Historia obozów
Władze zwierzchnie
Obozy zagłady
Obozy koncentracyjne
KL Lublin (Majdanek)
   Obóz
    Założenia i budowa
    Organizacja obozu
    Obsada stanowisk
    FKL
   Podobozy
   Więźniowie
    Oznaczenia
    Funkcyjni
    Samopomoc i konspiracja
   Ucieczki
   Warunki bytowania
   Eksterminacja
   Grabież
   Kalendarium
   Obóz NKWD
   Procesy zbrodniarzy
   Muzeum
   Galeria
   Zdjęcia archiwalne
   Zdjęcia współczesne
Biogramy
Eksperymenty
Dokumenty
Słowniczek obozowy
Filmy
Czytelnia
Autorzy
Linki
Bibliografia
Subskrypcja
Wyróżnienia
Księga gości

Wiecznie się bał, że ktoś doniesie. Przez 39 lat ukrywał swoje prawdziwe nazwisko. Edward Lubusch, esesman z Auschwitz, któremu wielu więźniów zawdzięcza ocalenie.

Zwykły zimny dzień, 10 marca 1984 roku. Na jeleniogórskim cmentarzu miejskim zebrało się kilkadziesiąt osób. Rodzina, znajomi, koledzy z Polskiego Biura Podróży Orbis. Przybyli towarzyszyć w ostatniej drodze Bronisława Żołnierowicza. Tylko kilka osób miało świadomość, kim naprawdę był leżący w trumnie człowiek. Człowiek, który przez większość życia ukrywał swoją tożsamość.

Sram na ten awans
Jest rok 1941. Funkcję szefa ślusarni w obozie koncentracyjnym Auschwitz objął esesman Edward Lubusch. W archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau zachowało się wiele relacji więźniów, którzy zetknęli się z Lubuschem. Jednym z więźniów pracujących w jego komandzie był Stanisław Trynka. Ich znajomość zaczęła się od dorobienia tłoku i kilku drobiazgów do motocykla, którym jeździł. Umiejętności Stanisława Trynki poddały Lubuschowi pomysł uruchomienia odlewni metalu. Trynka w zeznaniach relacjonuje przebieg rozmowy: - Stasiu! Jeśli uruchomimy odlewnię żeliwa - przekonywał Trynkę - to będę mógł awansować. Tak naprawdę sram na ten awans. Dzięki niemu będę mógł wymigać się od pójścia na front.

Matka Lubuscha, która była akuszerką w szpitalu w Bielsku, straciła już jednego syna na froncie wschodnim. Wszelkimi sposobami chciała zapobiec wcieleniu Edka do Wehrmachtu. Uznała, że obóz koncentracyjny, w którym masowo eksterminowano Żydów i Polaków, jest najlepszym miejscem, gdzie można ukryć syna przed zawieruchą wojenną. Dzięki staraniom matki Edward został wcielony do załogi SS. Mimo to nie miał spokoju. W każdej chwili przełożeni mogli odesłać go na front. Musiał zabiegać, by uznali jego pracę za bezwzględnie potrzebną.

Na początku 1942 roku zrabowano sprzęt ślusarski z zakładu salezjańskiego w Oświęcimiu. Dzięki temu udało się zebrać urządzenia potrzebne do uruchomienia produkcji. Wykonanie pierwszego odlewu miało uroczysty charakter. Lubusch zadbał, by w wydarzeniu wzięli udział najwyżsi rangą oficerowie. Na uroczystość przybył nawet komendant obozu, Rudolf Höss. Stanisław Trynka wspominał później, że cała ta praca była naciągana, ale mimo to Niemcy byli zadowoleni. W podziękowaniu Lubusch zafundował swoim pracownikom wódkę i dodatkowe jedzenie. Dzięki uruchomieniu odlewni awansował do stopnia SS-Rottenführera. Tym samym udowodnił przydatność w załodze obozu.

Mimo to nie miał dobrej opinii wśród przełożonych. W ślusarni, którą kierował, ratowano więźniów - przyjmowano ich na tak zwany wypoczynek. Podczas pracy u Lubuscha powoli wracali do sił. Trafiali do niego ludzie o bardzo różnych umiejętnościach, rzadko mający pojęcie o ślusarstwie. Stwarzało to ryzyko wpadki, ale w ten sposób udało się uratować wiele osób. Lubusch kilkakrotnie został ukarany za zbyt pobłażliwe traktowanie więźniów. Raz trafił do bunkra, w którym spędził kilkanaście dni w odosobnieniu. Nie przyniosło to żadnego skutku, skierowano go więc do kompanii karnej w obozie Stutthof. I tym razem efekt był zgoła odwrotny. Po powrocie do obozu jeszcze łagodniej traktował więźniów. Kontakty ułatwiała mu biegła znajomość języka polskiego. Więzień Artur Krzetuski wspominał, że Lubusch po pijanemu śpiewał "Jeszcze Polska nie zginęła". Innym razem upił się i strzelał do portretu Hitlera. Nie było to wcale śmieszne, bo w takiej sytuacji zwykle więźniów oskarżano o prowokację.

Żyli jakby nie było wojny
11 lutego 1942 roku Lubusch złożył podanie o zgodę na ślub z Hildegardą Martą Kneblowski. Kopia tego dokumentu jest do dzisiaj przechowywana w centralnym archiwum Wehrmachtu w Berlinie. W podaniu wpisał, że przyszła żona jest Niemką, a wcześniej nosiła nazwisko Knoebl. Świadkami zostali esesman Johann Dangler i Renate Quitzau, policjantka z Auschwitz.

Edward i Marta
1942 r. - Ślubna fotografia - Lubusch skłamał oficerom SS, że Marta jest Niemką

Marta i Edward poznali się w Bielsku. Było to miasto, którego 80 procent mieszkańców stanowili Niemcy i Austriacy. Reszta to Polacy i Żydzi. Lubusch już wcześniej musiał pomagać rodzinie Kneblowskich. W archiwum rodzinnym zachował się życiorys jego teścia Jana, emerytowanego oficera Wojska Polskiego, który dwadzieścia lat po wojnie napisał: "Dzięki przygodnej znajomości udało mi się dostać pracę w kaflarni Szota oraz zakładzie instalacyjnym Budinera". Jak wpływowa musiała być osoba, która mu to załatwiła, wskazuje fakt, że - choć Polak i patriota - nie trafił do obozu. Cała rodzina Kneblowskich była znana z patriotycznej postawy. Brat Marty brał udział w kampanii wrześniowej. Po klęsce jego oddział został przerzucony na terytorium Węgier. Mimo działań wojennych Marta odwiedziła go i bezpiecznie wróciła do Bielska. Świadczą o tym zachowane fotografie, na których widnieją odręczne notatki - dokładne miejsca i daty tej podróży. Przez blisko trzy miesiące przebywała w Becheszu. Do dzisiaj nie wiadomo, w jaki sposób udało się jej wrócić na teren Generalnej Guberni. Musiała mieć naprawdę dobre dokumenty.

Przez kolejne dwa lata Marta i Edward żyli tak, jakby nie było wojny. Zdjęcia rodzinne dokumentują wycieczki, wyjazdy na narty, spacery. Wszystko w sąsiedztwie obozu zagłady. W październiku 1943 roku na świat przyszedł ich syn Waldemar.

Kradziona kiełbasa
W obozowym archiwum jest wiele relacji byłych więźniów na temat Lubuscha. Jeden z pracowników ślusarni, Michał Kula, ukrywał w szafce z narzędziami zdobytą kiełbasę. Kiedy o sprawie dowiedział się Lubusch, nie doniósł przełożonym - wiedział, że karą za nielegalne posiadanie żywności była śmierć. Za to sam zaczął potajemnie podkradać kiełbasę ze schowka. Dlaczego okradał więźniów? Był rok 1943, więc sam mógł mieć problemy - cała żywność szła na front, zaopatrzenie obozowej załogi było coraz gorsze. Być może robił to dla żartu, bo wiele świadectw potwierdza, że dokarmiał więźniów przynoszonym z domu jedzeniem. Tak czy inaczej, więźniowie szybko zorientowali się, że ktoś korzysta z ich spiżarni. Potencjalnym podejrzanym stał się inny więzień. Nikt nawet nie pomyślał, że może być to esesman. W końcu zastawiono pułapkę. Starą puszkę, wypełnioną olejem i farbą, ustawiono tak, że jej zawartość musiała się wylać na osobę, która otworzy drzwi schowka. Kiedy więźniowie przyszli rano do pracy, ich oczom ukazał się SS-Rottenführer Lubusch umazany farbą. Przez kilka minut nic nie mówił. Wszyscy pracowali w milczeniu. W końcu podszedł do Kuli i cicho powiedział: "Dostaliście mnie". W maju 1944 roku Lubusch zrobił się nerwowy. Sam zaczął szukać kontaktów z polskim ruchem oporu. Deklarował pomoc w ucieczkach z obozu w zamian za przechowanie go do końca wojny wraz z żoną i dzieckiem. Chciał także otrzymać świadectwo, że współpracował z ruchem oporu. Przez długi czas pośredniczył w przekazywaniu korespondencji pomiędzy krakowskim PPS a więźniami. Poczta była zorganizowana tak dobrze, że listy wysyłane z Krakowa już następnego dnia rano trafiały do adresata.

Obozowa miłość
Podczas pracy w ślusarni Lubusch zaprzyjaźnił się ze swoim imiennikiem Edkiem Galińskim. W obozie Galiński poznał Żydówkę Malę Zimetbaum. Zakochali się w sobie. Galiński wystarał się o przeniesienie do komanda instalatorów w obozie Birkenau, skąd planował uciec. Pomysł opracowali wcześniej wspólnie z Wiesławem Kielarem, który po wojnie swój pobyt w obozie opisał w książce "Anus Mundi". Znalazły się tam informacje i o ucieczce, i o udziale w niej Lubuscha. Plan był prosty. Edek przebrany w mundur SS miał wyprowadzić więźniarkę poza teren obozu. Dalej, we wsi Kozy, miał im udzielić pomocy Antoni Szymalak. Mundur dostarczył Lubusch. Prawdopodobnie swój własny, bo z dystynkcjami SS-Rottenführera. Przekazał także pistolet z trzema nabojami. Ucieczka się powiodła. Zgodnie z planem Edek i Mala dotarli do wsi Kozy, a potem przedostali się na Słowację. Ale 7 lipca 1944 roku szczęście przestało im sprzyjać. Schwytani, trafili do bloku 11 - Bloku Śmierci w obozie Auschwitz. Ich historia znalazła się w książce "Pozostał po nich ślad" Adama Cyry, historyka w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau, opisującego losy ludzi uwięzionych w Bloku Śmierci.

Dezerter
Bojąc się, że Edek lub Mala nie wytrzymają przesłuchań, Lubusch zdezerterował. Któregoś dnia wyjechał z domu na swoim motocyklu i już nie wrócił. Kiedy nie zjawił się na służbie, Niemcy rozpoczęli poszukiwania. Teraz za okazaną pomoc odwdzięczył się teść, który pomógł Lubuschowi wstąpić do oddziału Armii Krajowej. W partyzantce awansował na etatowego Niemca. Dalej chodził w niemieckim mundurze, kontrolował samochody, eskortował więźniów. Przez kilka miesięcy zwodził okupantów i sam się przy tym doskonale bawił. Jego żona wraz z synem mieszkali w Wadowicach. Marta pracowała jako tłumaczka w sądzie w Kętach. Nie miała pojęcia, że jej dom jest obserwowany przez gestapo. Podczas jednej z nocnych wizyt Edward został aresztowany. Osadzono go w więzieniu w Bielsku. Wyrok był oczywisty. Kara śmierci. Napierające wojska sowieckie udaremniły jej wykonanie, a Lubusch został przewieziony do Berlina. Wiosną 1945 roku do obrony stolicy III Rzeszy potrzebne były każde ręce. Cofnięto wyrok i wcielono go do Volkssturmu, formacji o charakterze pospolitego ruszenia, powołanej przez Hitlera pod koniec wojny. Przy jednym z zabitych żołnierzy Lubusch znalazł dokumenty na nazwisko Bronisława Żołnierowicza, urodzonego w Kowaliszkach koło Wilna. Kolejny raz przydała się znajomość języka polskiego. Z nowym nazwiskiem wrócił do Polski.

Nie mógł zostać w Bielsku, bo tam znało go wiele osób. Przez krótki czas mieszkał wraz z żoną i małym synkiem w Gdańsku. Jako ślusarz miał sporo pracy. Niestety, ktoś go rozpoznał i cała rodzina musiała uciekać. Zdecydowali, że bezpieczniej będzie na wsi. Odtąd przeprowadzali się do różnych wiosek w Wielkopolsce: Krobia, Wierzowice, Rudna Wielka, Luboszyca. Ledwo wiązali koniec z końcem. Przez kilka lat głodowali. Dopiero kiedy Żołnierowicz zaczął pracować w PGR-ach, sytuacja się poprawiła. Marta w tym czasie ukończyła kurs aptekarski i w Luboszycy dostali mieszkanie połączone z apteką. Tam urodziła się córka Krystyna.

Twój ojciec jest esesmanem
W 1956 roku Żołnierowiczowie z dziećmi przeprowadzili się do Jeleniej Góry, gdzie od kilku lat mieszkali rodzice Marty. Jan Kneblowski przez blisko dwa lata pisał pisma do urzędów o wydanie zgody na zakup domu przy ulicy Szpaczej 7. W 1959 roku dom został kupiony.

Edward i Marta
1955 r.
Lubuschowie nosili już polskie nazwisko: Żołnierowiczowie

W dokumentach znalazły się wyłącznie dane Marty Żołnierowicz. Rodzina starała się uważać, aby Bronisław nie zwracał na siebie uwagi urzędników. Przez kolejne lata Żołnierowicz zajmował się handlem. Prowadził wraz z żoną magazyn, w którym zaopatrywały się kioski spożywcze. Później był kierownikiem robót w przedsiębiorstwie melioracji. Miał pracę, dach nad głową, ale zaczęły nękać go choroby. W berlińskim więzieniu był przetrzymywany w celi zalanej wodą. Prawdopodobnie dlatego po wojnie zachorował na gruźlicę. Udało się ją wyleczyć, ale płuca były bardzo słabe, dostał astmy. Zły stan zdrowia spowodował, że w 1965 roku otrzymał rentę inwalidzką. Wtedy spadły na niego kłopoty. Starszy syn Włodzimierz myślał poważnie o małżeństwie. Okazało się, że nie ma metryki urodzenia. Podobno spaliła się w czasie wojny i ojciec za wódkę załatwił odpis. Na jego podstawie wydano dowód osobisty i kolejne dokumenty. Jednak do ślubu potrzebny był oryginał metryki. Chłopak pojechał do Bielska i zaczął szukać. W kościele, w którym został ochrzczony, nie znalazł danych Włodzimierza Żołnierowicza, ale Waldemara Lubuscha. Data urodzenia się zgadzała. W urzędzie nic nie wiedzieli o pożarze. Nie brakowało żadnych akt, ale w kartotekach figurował Lubusch. Kiedy chłopak powiedział ciotce, czego szuka, ta zaczęła krzyczeć. Mówiła mu, żeby dał spokój, bo to się może źle skończyć. Jego ojciec był esesmanem w Auschwitz. Syn nie chciał uwierzyć. Po powrocie do domu próbował rozmawiać z ojcem. Ten jednak zamknął się w swoim pokoju i milczał. Tajemnica rodzinna wyszła na jaw. Pozostał jednak problem metryki. Włodek na podstawie tej prawdziwej, na nazwisko Lubusch, wystąpił o zmianę nazwiska i został adoptowany przez Żołnierowiczów. Po raz drugi został ich synem. Dzięki pieniądzom i znajomościom kolejny raz udało się ukryć prawdę.

PBP Orbis
Któregoś lata rodzina Żołnierowiczów pojechała na wycieczkę do Gniezna. Przez przypadek podczas zwiedzania przyłączyli się do niemieckich turystów. Pilot oprowadzający grupę miał spore problemy z językiem. A kiedy tak się jąkał i dukał, Bronisław nie wytrzymał. Przez wiele lat ukrywał, że zna niemiecki. Był to jego język ojczysty, więc nie mógł go zapomnieć. Odezwał się. Po chwili pilot opowiadał o Gnieźnie, prosząc, aby tłumaczył. Najbliższe godziny były dla Bronisława wielką radością. Znów mówił po niemiecku. Postanowił, że na tym polegać będzie jego nowa praca. Zapisał się na szkolenie dla pilotów wycieczek i rozpoczął pracę w Polskim Biurze Podróży Orbis. W warszawskim archiwum Orbisu zachował się ży-ciorys napisany własnoręcznie przez Bronisława Żołnierowicza. Zawarte są w nim powojenne losy jego rodziny.

Lata 80 - Dzięki znajomości niemieckiego dostał pracę w Orbisie

Przez najbliższe lata oprowadzał wycieczki z NRD. Kiedy zdobył zaufanie przełożonych, przydzielono mu także grupy z Niemiec Zachodnich. Szybko zjednywał sobie przyjaciół wśród zagranicznych turystów. Rodzina stanęła finansowo na nogi. Kupił trabanta. Później skodę. Wiele osób przysyłało paczki z żywnością i ubraniami. Sam wyjeżdżał za granicę. Hotel Skalny w Karpaczu jako jedyny dewizowy obiekt w okolicy stał przed nim otworem. Przynosił do domu szynkę. Powoli zaczął zapominać o niebezpieczeństwie. Ale strach szybko powrócił. W jednym z wycieczkowiczów rozpoznał mężczyznę z Bielska. Pamiętał go jeszcze sprzed wojny. Po kilku dniach turysta stwierdził, że Bronek mu kogoś przypomina. Udał, że nie wie, o co chodzi.

Kolejna tragedia
Niedługo po rozpoczęciu przez Żołnierowicza pracy w Orbisie córka Krystyna przyznała się matce, że jest w ciąży z młodym oficerem wojsk radiotechnicznych. Miała zamiar go poślubić, ale rodzice wiedzieli, co to oznacza. Istniało ryzyko, że wojsko może sprawdzać członków rodziny swojego oficera. Nazwisko Lubusch wciąż znajdowało się na liście zbrodniarzy wojennych. Zdecydowali, że nie mogą ryzykować.

Nakłonili dziewczynę, aby nikomu nie mówiła o ciąży. Pod pozorem wyjazdu do szkoły z internatem wywieźli ją do Wrocławia. Urodziła córkę, Anię. Dzięki pomocy proboszcza z Wierzawicy dziewczynkę adoptowało starsze bezdzietne małżeństwo. Przez kolejne lata Żołnierowiczowie potajemnie utrzymywali z nimi kontakt. Kiedy Ania miała kilkanaście lat, powiedziano jej, że została adoptowana. Po śmierci ludzi, którzy ją wychowali, zaczęła szukać biologicznych rodziców. Dopiero w 2001 roku odnalazła matkę i kilka lat młodszą siostrę. Ojca nie poznała do dzisiaj. Jego nazwisko znajdowało się w oryginale aktu urodzenia, który został utajniony. Jak powiedziała, "jest już starszym człowiekiem i skoro do dzisiaj nie wie o moim istnieniu, to nie chcę mu burzyć całego życia".

Dobry sąsiad
- Bronisław Żołnierowicz był bardzo dobrym sąsiadem - wspomina Henryk Mackiewicz. Mieszkaliśmy w Jeleniej Górze przy ul. Szpaczej, obecnie Gałczyńskiego, od 1959 roku. Opowiada, że zawsze był spokojny. Nigdy się nie spieszył. Chodził wolno, przesiadywał na ławce przed domem i palił fajkę. Tak zapamiętali go sąsiedzi. Syn Włodzimierz, który dziś mieszka w Poznaniu, mówi jednak, że ojciec zawsze był bardzo nerwowy. Wiecznie się bał, że po niego przyjdą. Że ktoś doniesie.

W 1973 roku decyzją Urzędu Miasta zabrano im ponad połowę działki, przylegającej do domu. Stracili ogród, który kupili wraz z domem. Nie protestowali. Woleli mieć spokój. Któregoś dnia do Marty przyjechał były narzeczony z Bielska. Dowiedział się, że mieszkają w Jeleniej Górze, i postanowił ją odwiedzić podczas delegacji.

Bronisław szybko się schował, ale gość zorientował się w sytuacji. Domyślił się, że mąż Marty to ten sam człowiek, którego znał sprzed wojny. Mimo to nie doniósł do bezpieki. Edward Lubusch zmarł w 1984 roku. Pozostał po nim nagrobek, na którym widnieje nazwisko Bronisław Żołnierowicz. Przez trzydzieści dziewięć lat ukrywał swoje prawdziwe nazwisko. Jego żona Marta zmarła piętnaście lat później. Przed śmiercią, trzymając za rękę swoją wnuczkę Joannę, powtarzała, że bardzo się boi.

Przemysław Semczuk
[Newsweek, Nr. 04/07, 28 stycznia 2007]

- - - - - - - - - - - -
<-powrót | w górę

© Copyright Szycha (2004-2015)