.: Opowieści z Majdanka
Strona główna
Aktualności
Historia obozów
Władze zwierzchnie
Obozy zagłady
Obozy koncentracyjne
KL Lublin (Majdanek)
   Obóz
    Założenia i budowa
    Organizacja obozu
    Obsada stanowisk
    FKL
   Podobozy
   Więźniowie
    Oznaczenia
    Funkcyjni
    Samopomoc i konspiracja
   Ucieczki
   Warunki bytowania
   Eksterminacja
   Grabież
   Kalendarium
   Obóz NKWD
   Procesy zbrodniarzy
   Muzeum
   Galeria
   Zdjęcia archiwalne
   Zdjęcia współczesne
Biogramy
Eksperymenty
Dokumenty
Słowniczek obozowy
Filmy
Czytelnia
Autorzy
Linki
Bibliografia
Subskrypcja
Wyróżnienia
Księga gości

Rozmowa o torebce z kromką chleba, uciekinierce Rosie, ochronce i licealistach z Tatar.

* Ewa Czerwińska: Tegoroczne Dni Majdanka jak co roku przypomniały o ofiarach nazizmu. Mimo upływu lat ludzie wciąż odwiedzają teren byłego obozu. Tak było zawsze?

Robert Kuwałek

Robert Kuwałek, pracownik naukowy Państwowego Muzeum na Majdanku: Muzeum powstało w listopadzie 1944 roku i praktycznie od tego czasu organizowane są Dni Majdanka. Wówczas jeszcze trwała wojna. Stacjonowały tu wojska sowieckie, był obóz NKWD, w którym trzymano żołnierzy AK i BCh, formowała się II Armia WP. Piece jeszcze były ciepłe. Dopiero w 1945-46 roku przejęła obóz administracja muzeum. Do stycznia 1945 roku to Majdanek jest w Europie symbolem martyrologii. Symbolem cierpienia. Nie mówiło się jeszcze wtedy, że to miejsce holocaustu. Spośród 80 tysięcy ofiar 60 tysięcy to Żydzi. Nie mówiło się – zgodnie z ówczesną nomenklaturą komunistyczną, która chciała pokazywać te miejsca w sposób internacjonalistyczny – że zabici zostali Żydzi, obywatele Czechosłowacji czy Francji, ale Czesi i Francuzi. Wśród 20 tysięcy pozostałych ofiar przeważają Polacy.

* Czy zaraz po wojnie ludzie odwiedzali Majdanek?

O tak. Jeszcze dziś spotykam lublinian, którzy mówią, że widzieli obóz jako dzieci, zaprowadzani tam przez rodziców. Jest film Aleksandra Forda „Cmentarzysko Europy”, zrobiony w parę tygodni po opuszczeniu Majdanka przez Niemców. Widać tam ludzi, którzy przychodzą na teren obozu, żeby odwiedzić „groby” swoich bliskich. Pamiętajmy, że jeszcze 22 lipca 1944 roku odbyła się tu ostatnia egzekucja. Niemcy przywieźli do obozu dużą grupę więźniów z Zamku, zamordowali ich. Wstrząsające są kadry, na których odwiedzający patrzą na zwęglone ciała.

Przychodzą tu w pierwszych latach po wojnie ludzie z miasta, niektórzy w poszukiwaniu kosztowności. Rosjanie mocno nagłaśniają fakt, że obóz jest wolny, ta wiadomość idzie w świat i ściągają tu zagraniczni dziennikarze. Już w 1944 roku w prasie na Zachodzie pojawia się wiele artykułów na temat Majdanka. Pierwsze świadectwa dają lublinianie, którzy przeżyli obóz. Powstaje polsko-radziecka komisja, która bada zbrodnie, analizuje dokumenty. Sowieccy członkowie tej komisji zabierają niektóre cenne materiały. Zachowały się podobno w zbiorach archiwów rosyjskich.

* Mamy do nich dostęp?

Sowieci traktowali te dokumenty jako zdobyczne. Pierwszymi więźniami Majdanka byli jeńcy radzieccy – może dlatego. Podczas ekshumacji w lesie krępieckim odkryto masowe groby ze szczątkami Żydów lubelskich rozstrzelanych w 1942 roku. W protokołach komisji widnieje wyraźnie, że na przykład wykopano torebkę damską, w której był kawałek chleba i wiele innych rzeczy. Kiedyś zainteresowałem się, gdzie one są. Pani, która wówczas pracowała w muzeum, stwierdziła, że zabrali je sowieccy członkowie komisji. W tej sprawie na początku lat 90. jeździła do Moskwy i Petersburga ekspedycja z Majdanka. Kiedy koledzy pytali o te eksponaty, padła niejasna odpowiedź, że może są w jakichś archiwach – na Syberii czy w jakichś piwnicach, a może w ogóle przepadły...

Teren obozu po wojnie został zdewastowany, bo przecież stacjonowało tam wojsko. Rozmawiałem przed kilku laty z ówczesnymi poborowymi – to byli przeważnie żołnierze AK i innych ugrupowań, którzy wybrali armię, unikając tym samym zsyłki na białe niedźwiedzie. Opowiadali, że spali na obozowych pryczach. Czasem rozbierali niektóre baraki, żeby rozpalić ogień i coś ugotować. KL Majdanek uchodził za najbardziej prymitywny obóz w czasie wojny. Baraki, potworne błoto... W porównaniu z nim Buchenwald to był niemal kurort.

* To, o czym myślę dziś, patrząc na obozowe druty, to ucieczki. Brawurowe powstanie w Sobiborze opisane w książce przez Tojwiego Blatta, żyjącego do dziś w USA więźnia tego obozu zagłady, zostało w Hollywood sfilmowane. Z Majdanka także uciekano?

Udokumentowano wiele ucieczek. Uciekali przede wszystkim ludzie pracujący poza terenem obozu. Między innymi na ulicy Browarnej, gdzie budowano mleczarnię – dziś jest tam hurtownia jednej ze znanych firm. Więźniowie pracowali też przy burzeniu dzielnicy żydowskiej. Również w majątkach esesmańskich – na Felinie i na Rurach Jezuickich, skąd uciekła więźniarka Rosa Moscher-Witkowska. To ciekawa historia. Rosa musiała wyjechać wraz z córką z Niemiec w 1938 roku, z Dortmundu przyjechała do Lublina, skąd zresztą pochodziła. Po likwidacji lubelskiego getta kobiety trafiły do obozu. Pracowały właśnie w majątku na Rurach i stamtąd uciekły.

Jerzy Dobrowolski vel Izaak Drei­-man ucieka z Majdanu Tatarskiego i wraca do rodzinnej Warszawy, do getta. Ale stamtąd właśnie wywożą ludzi. Ląduje więc w transporcie jadącym... na Majdanek. Jednak ponownie udaje mu się uciec.

Spora grupa więźniów ucieka po skanalizowaniu Majdanka w 1943 roku. Rurami kanalizacyjnymi.

* Rurami?

Byli tak wychudzeni, że zdołali się przecisnąć. W sumie z obozu uciekło 286 osób. To wymagało niesłychanej odwagi, organizacji. Ale też zdarzyła się prawdziwie brawurowa eskapada. W lipcu 1942 roku w biały dzień, na oczach całego obozu i skonsternowanych strażników, osiemdziesięciu dwóch radzieckich jeńców, przerzuciło przez druty koce – a druty nie były jeszcze pod prądem – na kocach oparli deski i przeskoczyli przez ogrodzenie. Uciekli w pole, w kierunku Zamościa. To był dla Niemców szok. Zostali kompletnie zaskoczeni. Komendant musiał wyjaśniać potem władzom w Berlinie, jak to się stało. W odwecie Niemcy zamordowali dwudziestu czterech pozostałych w obozie Rosjan. Potem w raporcie komendant napisał, że uciekło więcej ludzi, a kilkudziesięciu w trakcie pościgu udało się esesmanom zastrzelić. Prawda jednak wyszła na jaw, „poleciał” komendant Karl Otto Koch. Ta sprawa zresztą dołożyła się do jego i tak nadszarpniętej reputacji: posądzany był o malwersację. Potem miał proces, dostał wyrok śmierci.

Jako ucieczkę Niemcy traktowali też zwyczajną, wydawałoby się, nieobecność na apelu, gdy ktoś na przykład przysnął w miejscu pracy i przegapił zbiórkę.

* Wobec więźniów Niemcy stosowali też wyrafinowane metody upodlania.

Nowi więźniowie dostawali często odzież po zabitych, splamioną krwią i w niej chodzili, bo przecież nikt nawet nie marzył o praniu. Żydówkom przywiezionym z warszawskiego getta Niemcy dali zamiast pasiaków balowe suknie i kapelusze. Musiały wyglądać groteskowo. Wszystko po to, żeby zniszczyć je psychicznie. Upodlić. Odzież była bardzo cenna. Nikt nie ściągał jej na noc, bo rano nie byłoby czego szukać. Wszyscy wyglądali jak jedna szara brudna masa. Rozmawiałem z robotnikiem, który pracował na terenie obozu. Wspominał, że matka dawała mu do pracy dwie kanapki. Nie mógł ich jeść, bo w obozie strasznie śmierdziało. Oddawał je więźniarkom na polu kobiecym. Mówił, że ten smród do dziś ma w nosie.

* Opowiada Pan te historie młodzieży?

Oczywiście. Muzeum odwiedzają nie tylko młodzi Polacy. Przyjeżdżają liczne grupy Izraelczyków. To szkolny obowiązek klas maturalnych. Tamtejsza młodzież uczy się o zagładzie od najmłodszych lat. Program szkolny wymaga, żeby objeżdżali obozy zagłady. Nie tylko w celu edukacyjnym, ale także patriotycznym. Kiedyś te wizyty miały charakter psychologiczny. Konfrontacja z miejscami zagłady to było takie pranie mózgu, miało ich przygotować do pójścia do armii, jakoś uodpornić. Podtekst był taki: patrzcie, gdybyśmy nie mieli własnego państwa, to co by nas czekało? Ale w ostatnim czasie zmienia się podejście do tych wyjazdów. Bo dlaczego młodzi Izraelczycy nie spotykają się z Polakami? Dlaczego tak są w Polsce pilnowani? Przecież podczas pobytu w Lublinie można by zorganizować coś więcej niż wizytę w byłym obozie...

Owocem takiego myślenia jest propozycja ze strony izraelskiej, że przyjadą uczniowie ze szkoły w Bet Szemesz pod Jerozolimą, którzy chcą upamiętnić dzieci z żydowskiej ochronki zamordowane przez Niemców na Tatarach w 1942 roku. I chcą to zrobić wraz z rówieśnikami z Lublina. Świetny pomysł. Wybraliś­my XVIII LO przy ulicy Przyjaźni. Dyrektor podchwycił pomysł, pomogli koledzy z muzeum, Ośrodek Brama Grodzka. Zorganizowaliśmy małe seminarium dla uczniów z Tatar. Myśleliśmy, że będzie w nim uczestniczyć jakieś czterdzieści osób, bo tylu będzie Izraelczyków – przyszło stu dwudziestu! 23 września młodzi spotkają się w szkole, poznają, porozmawiają i potem razem przejdą na nowy cmentarz żydowski, dokąd po wojnie przeniesiono szczątki mieszkańców ochronki i ich opiekunek. Izraelczycy przywiozą ze sobą tablicę, którą upamiętnią wydarzenie. To zupełnie nowa jakość w relacjach polsko-izraelskich.

OCHRONKA

Marta Grudzińska, pracownik archiwum Państwowego Muzeum na Majdanku

Ochronkę założono w 1862 roku na Podzamczu. Po kilku latach przeniesiono ją na Grodzką 11. Dopiero w 1939 roku budynek został wyremontowany, skanalizowany. W tymże roku każdy pensjonariusz dostawał dziennie m.in. 40 dag chleba, 2 dag bułek, 1 l mleka, 7 dag masła. Rocznie jedną sukienkę, ubranko, dwie pary fartuszków. Sierociniec sponsorowali prywatni darczyńcy i miasto. W 1941 roku sytuacja stała się bardzo trudna, organizowano tam koncerty, z których dochód przeznaczano na potrzeby sierocińca. Stawka na jednego podopiecznego wynosi 2 złote, a liczba podopiecznych wciąż wzrastała. Niektóre matki celowo oddawały swoje dzieci, myśląc, że tym sposobem uchronią je przed śmiercią – ochronka znajdowała się bowiem na terenie uprzywilejowanej części getta, zamieszkiwanej przez robotników żydowskich.

Tuż przed egzekucją jest w niej ponad setka dzieci oraz kilku starców. Część pomieszczeń zajmuje rada żydowska, od lata 1941 roku pensjonariuszom zabrania się korzystania z łazienek. 24 marca podjeżdżają samochody ciężarowe od strony Grodzkiej. Jedne relacje mówią, że kuratorzy ochronki rozdają dzieciom cukierki, żeby je uspokoić, inne – że wyrzucają najmłodsze z budynku w samych koszulkach, a jest zimno. Ciężarówki z dziećmi i opiekunkami, które nie opuściły ich, choć miały taką możliwość, jadą w kierunku Tatar. Zatrzymują się za rzeźnią (dziś to miejsce koło bloków przy Odlewniczej, niedaleko boiska). Tam już czekają wykopane rowy.

Ewa Czerwińska
[Kurier Lubelski, 20 września 2008]

- - - - - - - - - - - -
<-powrót | w górę

© Copyright Szycha (2004-2015)