.: Sprawiedliwość czy hańba?
Strona główna
Aktualności
Historia obozów
Władze zwierzchnie
Obozy zagłady
Obozy koncentracyjne
KL Lublin (Majdanek)
   Obóz
    Założenia i budowa
    Organizacja obozu
    Obsada stanowisk
    FKL
   Podobozy
   Więźniowie
    Oznaczenia
    Funkcyjni
    Samopomoc i konspiracja
   Ucieczki
   Warunki bytowania
   Eksterminacja
   Grabież
   Kalendarium
   Obóz NKWD
   Procesy zbrodniarzy
   Muzeum
   Galeria
   Zdjęcia archiwalne
   Zdjęcia współczesne
Biogramy
Eksperymenty
Dokumenty
Słowniczek obozowy
Filmy
Czytelnia
Autorzy
Linki
Bibliografia
Subskrypcja
Wyróżnienia
Księga gości

Choć trudno to sobie wyobrazić, publiczne egzekucje wykonywano w Polsce jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Miały być moralnym zadośćuczynieniem, a były ówczesnym reality show

14 lipca 1946 roku przez 17 minut w przerażających drgawkach konał na szafocie Arthur Greiser, nazistowski namiestnik Kraju Warty podczas drugiej wojny światowej. Jego egzekucja była ostatnią, udokumentowaną, publiczną egzekucją w Europie. Tydzień wcześniej, na Wysokiej Górce (niem. Stolzenberg) w Gdańsku, 100-tysięczny tłum mieszkańców Pomorza oglądał powieszenie 11 członków załogi KL Stutthof, niemieckiej fabryki śmierci, gdzie zginęło 65 tysięcy ludzi. Między 1944 a 1946 rokiem władza ludowa na mocy art. 1 dekretu z 1 grudnia 1944 roku dopuściła możliwość publicznego wieszania skazańców. W efekcie trzykrotnie - w Lublinie na Majdanku, w Poznaniu w Cytadeli i Gdańsku na Wysokiej Górce - dochodziło do publicznych egzekucji, które zgromadziły łącznie ok. 150 tysięcy widzów. Czyli tylu, ilu mieszkańców liczy Rzeszów. Albo tyle, co weekendowa widownia na wszystkich dzisiejszych pierwszoligowych meczach koszykówki, siatkówki i piłki nożnej razem wziętych!

Powieszenie zbrodniarek ze Stutthofu oglądało aż 100 tysięcy osób. Było to jedno z największych zgromadzeń w historii Gdańska.

Zachodnia cywilizacja śmierci
Pierwsza publiczna egzekucja w powojennej Polsce odbyła się na Majdanku. 23 grudnia 1944 roku, o godzinie 11, w obecności 15 tysięcy widzów powieszono pięć osób z załogi jednego z największych obozów koncentracyjnych świata KL Majdanek. W tamtym czasie wprawdzie nieraz dochodziło do samosądów czy likwidowania ludzi na ulicach miast, lecz spędzanie „widowni" na publiczne powieszenie było wydarzeniem nie praktykowanym na ziemiach polskich od czasów zaborów. 130 lat wcześniej, w Reszlu w ówczesnym zaborze pruskim (dziś powiat kętrzyński), skazano na śmierć przez spalenie niejaką Barbarę Zdunk. Był to ostatni w Europie stos dla osoby oskarżonej o czary!

Jednak publiczne egzekucje w krajach europejskich były dosyć powszechnymi widowiskami aż do połowy XIX wieku. We Włoszech w obecności tłumów ścinano i wieszano ludzi do 1864, w Anglii do 1868, w Danii do 1882 roku. W Szwecji takie ponure widowiska odbywały się jeszcze w XX wieku. Jednak w Polsce tradycja publicznego tracenia ludzi nie była praktykowana i z rzadka zezwalano na takie egzekucje. Wraz z odzyskaniem niepodległości w 1918 roku całkowicie zaniechano tej praktyki, podczas gdy w wielu krajach „cywilizacji Zachodu" publiczne wieszanie ludzi funkcjonowało jeszcze przez wiele lat (w Stanach Zjednoczonych do 1936 roku, w Niemczech za rządów nazistów).

Sądy Szybkiego Konania
Wracając do egzekucji na Majdanku - nie zachowało się po niej zbyt wiele wspomnień i materiałów. Jedną z nielicznych relacji jest ta, pióra PRL-owskiego pisarza Zbigniewa Załuskiego: „Tłum, który przed kilkoma dniami omal, że nie rozszarpał oskarżonych wraz ze słabiutką eskortą na ulicy, tłum, przeciwko gniewowi którego w imię sprawiedliwości i ładu trzeba było na ulice czołgi wysłać - teraz milczał, nieświadom zapewne, dlaczego jego pragnienie zemsty nie znajduje w tej egzekucji należytego zaspokojenia. Na pewno niewspółmierność zbrodni i kary. Ale pewnie również nie całkiem uświadomiona wiedza, że w latach wojny stało się coś moralnie nieodwracalnego (...), że stan poprzedni nie może być przywrócony, a moralnego progu, który ludzkość przekroczyła, nie da się już przejść z powrotem".

Minęło kilkanaście miesięcy. Nastała wiosna 1946 r., a wraz z nią przyszedł wyrok Specjalnego Sądu Karnego w Gdańsku o skazaniu 11 członków załogi KL Stutrhof na karę śmierci przez powieszenie. Pamiętać trzeba, że na mocy dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego o SSK, od ich wyroków nie można było się odwoływać, same procesy toczyły się w trybie przyspieszonym, zaś jedyną możliwością uniknięcia zasądzonej przez nie kary był akt łaski prezydenta Bolesława Bieruta.

Rozrywka dla ludu pracującego
Jako że proces zbrodniarzy ze Stutthofu miał charakter jawny, wyrok na skazańców lotem błyskawicy obiegł całe Pomorze. Kilka tygodni później, tuż przed samą egzekucją, lokalne radio i prasa zapowiedziały, że na Wysokiej Górce w Gdańsku odbędzie się publiczne stracenie, którego każdy może być świadkiem. Lokalne władze zadbały, aby chętni bez większych trudów mogli dostać się do południowej części miasta: egzekucję zaplanowano na godzinę 17, w zakładach pracy skrócono dzień roboczy, a przedsiębiorstwa same organizowały swoim pracownikom transport w okolicę Wysokiej Górki! Szacuje się, że śmierci nazistów przypatrywało się aż 100 tysięcy ludzi. Podobnych tłumów Trójmiasto doczeka dopiero 40 lat później, kiedy gród Jana Heweliusza odwiedzi papież Jan Paweł II...

- „Dopiero dwa dni przed egzekucją informacja o dacie i miejscu wykonania wyroku została podana przez Polską Agencję Prasową, a potem przez inne środki masowego przekazu. Porządku pilnować miały oddziały MO, UB i wojska" - opisuje te wydarzenia dr hab. Marek Orski, dyrektor muzeum Stutthof. - „Praktycznie każdy, bez względu na wiek, mógł być świadkiem egzekucji, pomimo rozporządzenia władz, zakazującego udziału w publicznych egzekucjach dzieciom i młodzieży" - dodaje Orski.

W roli katów wystąpili ubrani w obozowe pasiaki byli więźniowie niemieckiej fabryki śmierci. Wśród nich był przedwojenny bydgoski bokser Antoni Szymankiewicz, który tak wspomina swoje emocje przed egzekucją: „Dużo strachu miałem, gdyż przypuszczałem, że każą mi powiesić kobietę. Na szczęście nie kazali".

Rola byłych więźniów sprowadziła się do założenia pętli na szyje oprawców, choć w jednym przypadku pewna kobieta przejęła się rolą i zepchnęła Niemkę z platformy, na której skazańcy czekali na wykonanie wyroku.

- „Tłum zafalował, słychać było nienawistne i rozpaczliwe kobiece głosy" - relacjonował zdarzenia z Wysokiej Górki reporter „Dziennika Bałtyckiego". Oprócz niego opis egzekucji zamieściły także „Zrzeszę Kaszubsko", „Przekrój", „Zielony Sztandar", „Głos Ostrowski" oraz gazety ze Szwecji, Danii i ZSRR.

Samo powieszenie nie było ani końcem widowiska, ani końcem kar zadawanych skazańcom. Najpierw tłum zdarł z kilku wisielców buty, potem ludzie sami odcięli trupy od szubienicy. - „Wierzono, że powróz z szyi skazańca przynosi szczęście" - wyjaśnia kpt. Waldemar Kowalski, zastępca szefa gdańskiego aresztu oraz historyk-pasjonat, specjalista od powojennej historii Pomorza. I dodaje, że powróz cieszył się taką popularnością, że jeszcze przez jakiś czas strażnicy więzienni pletli w pracy „sznur z Wysokiej Górki" i sprzedawali go na okolicznych bazarach jako pamiątkę.

Tymczasem zwłoki jedenastu wisielców trafiły do gdańskiej Akademii Medycznej - korzystano z nich podczas lekcji anatomii. Co potem stało się z doczesnymi szczątkami zbrodniarzy ze Stutthofu, próbowały dowiedzieć się ich rodziny. Niestety, nie udało im się ustalić miejsca pochówku skazańców. Gdańska egzekucja odbiła się szerokim echem wśród mieszkańców regionu. Jeszcze przez kilka lat popularna była zabawa w wisielca, która na jednym z osiedli zakończyła się śmiercią dziecka.

Coś dla prawdziwych mężczyzn
Nie mniejszym zainteresowaniem cieszyła się egzekucja Arthura Greisera - namiestnika Kraju Warty, byłego szefa parlamentu Wolnego Miasta Gdańska, który został stracony 14 lipca na stokach Cytadeli. Jego śmierć obserwowało kilkadziesiąt tysięcy gapiów. Zabicie Greisera było ostatnim publicznym widowiskiem śmierci zorganizowanym przez władze PRL.

- „Po tej egzekucji pojawiło się wiele krytycznych głosów ze strony intelektualistów, którzy napiętnowali tego typu widowiska. Jan Kott w »Kuźnicy«, Adam Kryński w "Tygodniku Powszechnym”, a także prof. Stanisław Ossowski czy pisarka Ewa Szelburg-Zarembina potępili publiczne egzekucje" - wyjaśnia Marek Orski. Rzecz w tym, że głos intelektualistów nie miał aż tak wielkiego znaczenia jak inicjatywy polityków. Jednak kiedy przeciwko egzekucjom wystąpił minister sprawiedliwości Henryk Świątkowski, wiadomo było, że to już koniec publicznego wieszania zbrodniarzy.

Sprawa publicznych egzekucji, mimo iż ich świadkami mogło być około 150 tysięcy osób, jest zadziwiająco słabo znanym epizodem w najnowszej historii Polski. Co ciekawe, co rusz słychać głosy potępienia, na wieść o podobnych egzekucjach odbywających się w Iranie, Afganistanie, Iraku czy Chinach. Szczególnie wyroki wykonywane na wypełnionych po ostatnie siedzenie stadionach Chińskiej Republiki Ludowej budzą sprzeciw intelektualistów. Jednak prawdopodobnie nawet największa chińska egzekucja z 1996 roku nie spotkała się z tak wielkim zainteresowaniem gawiedzi jak ta z 14 lipca 1946 roku w Gdańsku.

Co więcej, psychologowie społeczni nie mają wątpliwości, że w 2006 roku publicznie wykonany wyrok przyciągnąłby co najmniej równie wielki tłum jak 60 lat temu, a może nawet większy! - „Uważam, że chętnych do oglądania publicznych egzekucji w Polsce 2006 roku byłoby nawet więcej, niż tuż po zakończeniu wojny. I jestem prawie pewien, że połowę widowni stanowiliby dziennikarze z całego świata, bo egzekucje, nieważne czy wykonywane na szubienicy, czy przez pluton egzekucyjny, zawsze cieszyły się wysoką oglądalnością i świetnie się sprzedają medialnie" - twierdzi prof. Wojciech Poznaniak, psycholog społeczny z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, specjalista od etyki psychologii oraz badania przyczyn i źródeł agresji.

W podobnym tonie tłumaczy fenomen popularności egzekucji inny specjalista od psychologii społecznej prof. Bogdan Wojciszke z Polskiej Akademii Nauk i uniwersytetów w Warszawie i Gdańsku. -„Zapotrzebowanie na agresję jest częścią ludzkiej natury, np. mężczyźni z wielkim upodobaniem oglądają agresję" - ocenia prof. Wojciszke.

Medioznawca, prof. Wiesław Godzic ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, egzekucje nazywa „widowiskami śmierci" z charakterystycznymi rytuałami i zachowaniami obserwatorów (jak choćby zrywanie powrozu „na szczęście"). Widowiskami, które przyciągają miliony. - „Ludzie zawsze chcieli, chcą i będą chcieli oglądać takie makabryczne sceny, bo to ich »kręci«, tak samo, a nawet bardziej niż wtedy, gdy oglądają thrillery. To też są »dreszczowce«, tyle tylko, że prawdziwe, a nie fabularyzowane. Egzekucja to takie współczesne reality show, które cieszą się olbrzymią oglądalnością. Ludzie lubią oglądać krew, gwałt, mord, wojnę itp. Oczywiście wtedy, gdy sami czują się bezpiecznie, ponieważ to ich nie dotyczy, dotyczy innych" - dodaje prof. Poznaniak.

Wspomnienie publicznego ukrzyżowania Jezusa przed dwoma tysiącami lat, spalenia 134 mieszczan w XVI-wiecznym Strasburgu, ścinania głów przez cara w Rosji, plutonów egzekucyjnych III Rzeszy oraz Związku Radzieckiego, czy publicznego kamienowania w krajach muzułmańskich pokazuje, że chociaż świat pędzi do przodu, to pierwotna chęć oglądania agresji „na żywo" wciąż pozostaje jednym z niezaspokojonych pragnień ludzkich. - „Ludzie chcą oglądać przemoc, chociaż nikt tak naprawdę nie wie dlaczego" - konstatuje prof. Wojciszke.

Bartłomiej Rabij
[Focus Historia, Nr 1/2007 kwiecień]

- - - - - - - - - - - -
<-powrót | w górę

© Copyright Szycha (2004-2015)