.: Abraham i Szlama Dragonowie
Strona główna
Aktualności
Historia obozów
Władze zwierzchnie
Obozy zagłady
Obozy koncentracyjne
KL Lublin (Majdanek)
   Obóz
    Założenia i budowa
    Organizacja obozu
    Obsada stanowisk
    FKL
   Podobozy
   Więźniowie
    Oznaczenia
    Funkcyjni
    Samopomoc i konspiracja
   Ucieczki
   Warunki bytowania
   Eksterminacja
   Grabież
   Kalendarium
   Obóz NKWD
   Procesy zbrodniarzy
   Muzeum
   Galeria
   Zdjęcia archiwalne
   Zdjęcia współczesne
Biogramy
Eksperymenty
Dokumenty
Słowniczek obozowy
Filmy
Czytelnia
Autorzy
Linki
Bibliografia
Subskrypcja
Wyróżnienia
Księga gości

Kiedy dokładnie przybyliście do obozu?

Szlama: Do Auschwitz dotarliśmy po dwudniowej jeździe pociągiem w transporcie liczącym 2500 Żydów z getta w Mławie. To było 7 grudnia 1942 roku, w wigilie święta Chanuka.

Czy mogliby Panowie opisać selekcję?

Abraham: Przyjechaliśmy w nocy i zobaczyliśmy pole usiane reflektorami, które oświetlały cały pociąg. Tam nas rozdzielili. Przeprowadzili selekcję.
Szlama: Na rampie stal kierownik obozu, Rapportführer i lekarz obozowy (Lagerarzt). Wyciągnięto nas z wagonów, oddzielono kobiety i dzieci od mężczyzn i powiedziano, ze mamy się ustawić piątkami. Każdy musiał przejść przed Lagerarztem, który przeprowadzał selekcję. Każdy musiał przed nim przemaszerować. Ten stał z kijem w ręku i zaczął: "Links" - "Rechts" (na prawo - na lewo). Nawet nie mówił, tylko kijem wskazywał to w jedną, to w drugą stronę. Nie wiedzieliśmy, która strona jest lepsza. Abraham i ja przeszliśmy na jedną stronę, a on dalej pokazywał kijem w prawo i w lewo, aż się zmęczył. Wtedy wszyscy musieli przejść na lewo [Po selekcji wszyscy ci ludzie zostali zaprowadzeni do komory gazowej]. Później kontynuował selekcję - "links, rechts", a kiedy ponownie się zmęczył, znowu wszyscy poszli na lewą stronę.
Abraham: Selekcjonujący mówił niewiele. Czasem rzucił tylko słowem "Hierhin" (tutaj, na tę stronę) i wskazywał palcem w prawo lub w lewo. Młodzi na jedną stronę, starcy na drugą. Kobiet w ogóle nie wyciągano podczas selekcji tego transportu. Były takie transporty, z których selekcjonowano także kobiety i młode dziewczęta, ale z naszego transportu nie wyszła żadna.
Szlama: Z całej grupy mężczyzn wybrano 200. Wśród nich Abrahama i mnie.

Dokąd zabrano tych 200 mężczyzn, którzy zostali po selekcji?

Abraham: Nie wchodziliśmy w ogóle do Auschwitz. Zabrano nas do obozu BIb w Birkenau. Kiedy szliśmy do Birkenau, niebo było czerwone, bo nie było wtedy jeszcze urządzeń spaleniskowych, tylko doły. W powietrzu unosił się zapach palonych ciał. W dniu naszego przybycia jeszcze nie wiedzieliśmy, skąd ten ogień. Dopiero po paru dniach stało się dla nas jasne, co się tam działo. Zaprowadzili nas do bloku 25. Starszy bloku (Blockältester) nazywał się Pinkas

Co wydarzyło się pierwszego dnia w bloku 25?

Abraham: W bloku 25 umieszczano każdego, kto przyszedł do obozu, zanim jeszcze przydzielono ludzi do pracy. Siedział tam syn Grunbauma, który działał w podziemiu w Hiszpanii.
Szlama: Do bloku 25 poszliśmy 9 grudnia 1942 roku i przebywaliśmy tam do późnego popołudnia, do czwartej czy piątej. Potem nas wyprowadzili i dali trochę zupy. Wtedy tez po raz pierwszy pojawił się tam Oberscharführer Moll. Dopiero później dowiedzieliśmy się, kim był ten straszny człowiek. Zrobiło się już ciemno, kiedy Moll stanął przed nami z reflektorem w ręku. Każdy z nas musiał przejść przed nim, a on zadawał pytania, oglądał, sprawdzał, czy jesteśmy zdrowi i silni. Moll wyjaśnił, ze będzie wybierał robotników do fabryki gumy. Powiedział tak, żeby nas zdezorientować. Podczas tego apelu musieliśmy się jeszcze rozbierać kilka razy. Zapytał mnie o zawód. Powiedziałem, że jestem krawcem, a on odparł po niemiecku: "Ja, Schneider brauchen wir" (Tak, krawców potrzebujemy). Abrahamowi powiedział to samo. Widział, że jesteśmy zdrowi. Jeśli ktoś był słaby, to Moll mówił do niego: "Nein, nein, wir brauchen keine Schneider (Nie, nie, nie potrzebujemy krawców). Kiedy podchodził jakiś szewc, który wyglądał na zdrowego, wtedy Moll mówil: "Ja, Schuhmacher brauchen wir noch" (Tak, szewców jeszcze potrzebujemy), i tak dalej. To była jego sztuczka. Mówil tak do każdego, aż zostało 100 mężczyzn, których zaprowadzili do bloku nr 2 w Birkenau. W tym bloku mieszkali więźniowie, którzy pracowali tam przed nami i zostali zabici jeden lub dwa dni wcześniej. Na podłodze leżała jeszcze odzież, jakby dopiero przed chwilą ktoś ją tam porzucił.
Abraham: Widać było, że jeszcze niedawno musieli tam być ludzie - wszędzie leżały też resztki jedzenia i różne inne rzeczy. Nie wiedzieliśmy, że przedtem mieszkali tam więźniowie z poprzedniego Sonderkommando. Dopiero później powiedziano nam, że wyprowadzono ich stamtąd i zabito. Nas podstawiono na ich miejsce.

Byliście więc nowym Sonderkommando?

Abraham: Tak, zupełnie nowym, nie został nikt ze starego składu. - Później w "Saunie" wytatuowano nam numery.

Kiedy po raz pierwszy zatrudniono Was jako Sonderkommando?

Szlama: W bloku 2 byliśmy zamknięci do rana następnego dnia. To było 10 grudnia 1942 roku. Po wyjściu wszystkich komand do pracy, do bloku przyszedł Moll i rozkazał: "Sonderkommando, wystąp!" W ten sposób dowiedzieliśmy się, że zostaliśmy przydzieleni do szczególnego komanda i że nie będziemy pracować w fabryce gumy. Nie wiedzieliśmy, do jakiej pracy chciano nas zatrudnić i co to za komando, ponieważ nikt nam niczego nie wyjaśnił. Na rozkaz Molla ustawiliśmy się przed blokiem w pięcioosobowych rzędach. Otoczyli nas esesmani z psami i eskortowali obie stuosobowe grupy z obozu w Birkenau w kierunku wsi Brzezinka. Już z daleka zauważyliśmy dym i czuliśmy fetor palonego materiału. Ale nie mogliśmy nawet przypuszczać, co tam zobaczymy. Jeszcze nic nie wiedzieliśmy.

W którym miejscu w Brzezince stal ten barak podobny do stajni i wiejski dom, który Panowie opisujecie?

Abraham: To miejsce nazywało się Brzezinka, po polsku "brzozowy las". Było to około kilometra od naszego baraku w Birkenau.
Szlama: Staliśmy obok baraku. Moll podzielił nas na grupy po 10-20 osób i zaczął objaśniać. Potem otworzył barak, a my zobaczyliśmy cos przedziwnego: podłoga w baraku była z piasku. Widzieliśmy rzeczy pozostawione przez ludzi, którzy musieli się tam rozebrać. Buty, odzież męską, dziecięcą i kobiecą. Wszystkie rzeczy leżały w tym baraku, jakby właśnie je tam odłożono. Całkiem nowe ubrania, wszystko na piasku, ale nie widzieliśmy żadnych ludzi. Nie mogliśmy zrozumieć, co to znaczy. Powiedziałem sam do siebie, że należałoby powiesić ubranie, żeby się nie pobrudziło. Jedna grupa została w baraku i miała wiązać ubrania w paczki. Drugą zaprowadzono do wiejskiego domu. Z daleka nie widzieliśmy żadnych oznak, co mogło się tam znajdować. Nie zauważyliśmy też, żeby w środku byli ludzie. Potem Moll zaczął objaśniać nam nasza pracę: "Wasza praca polega na tym, że wynosicie z domu zwłoki, które są w środku. Musicie je wynosić na lorach i wrzucać do dużych dołów, żeby je spalić". Powiedział nam, że dostaniemy jedzenie, będziemy spać w obozie, ale musimy ciężko pracować. W przeciwnym razie ukarzą nas chłostą. Dla tych, którzy nie chcą pracować, powiedział Moll, jest chłosta i psy. Rzeczywiście byli tam esesmani z psami, którzy zawsze nam towarzyszyli. Kiedy otworzył drzwi baraku, wypadły z nich zwłoki. Poczuliśmy woń gazu, Patrzyliśmy na zwłoki ludzi w różnym wieku, obu płci, wszystkie były całkiem nagie. Jedne na drugich, w taki sposób, ze same wypadały.

0 co właściwie chodziło z tym domem?

To była komora gazowa.

Jak wyglądała?

Szlama: Maty domek kryty słomą. Okna wyłożone kamieniami. Nad drzwiami wejściowymi wisiał napis ,Achtung, Hochspannung, Lebensgefahr" (Uwaga, wysokie napięcie, zagrożenie życia). W środku znajdowały się cztery pomieszczenia w największym z nich w ścianie były dwa okienka. Trzy pozostałe miały tylko po jednym okienku. Te okienka można było z zewnątrz zamknąć drewnianymi drzwiczkami. Każde pomieszczenie miało osobne wejście. Napis "Achtung, Hochspannung, Lebensgefahr" był widoczny tylko wtedy, kiedy drzwi były zamknięte. Za drzwiami był następny napis: "Zum Bad und Desinfektion" (Do kąpieli i dezynfekcji). Skazani na śmierć widzieli w komorze także drugi taki sam napis znajdujący się na drzwiach do komory.

W jaki sposób wprowadzano gaz do środka?

Szlama: Było tam takie małe okienko w bocznej ścianie. Na początku w ogó1e go nie widzieliśmy. Do gazowania ludzi nie potrzebowano całego Sonderkommando. Najczęściej odbywało się to nocą. Wybierali około 20 więźniów z komanda, którzy mieli pomagać przy tej robocie. Samym gazowaniem zajmowali się esesmani. Ludzi przywożono do baraku ciężarówkami. My pomagaliśmy chorym zsiąść z samochodu i rozebrać się. Wszyscy musieli się rozebrać w baraku. Baraki i teren pomiędzy nimi otoczony był przez SS z psami. Nadzy ludzie musieli następnie biec z baraku do komory gazowej. Esesmani stojący przy drzwiach popędzali ich kijami. Natychmiast po zapełnieniu komory esesmani zamykali drzwi i jeden z nich nakazywał swojemu asystentowi rozpocząć gazowanie. Mowil: "Machen Sie das fertig" (niech Pan to skończy). Z samochodu Czerwonego Krzyża, który przyjeżdżał za kolumną ludzi przeznaczonych do zagazowania, wyjmował puszkę z gazem, młotek i specjalny nóź. Nakładał maskę przeciwgazową, młotkiem i nożem otwierał puszkę i wsypywał jej zawartość przez okienko do komory gazowej. Potem okienko zamykano. Puszka z gazem była metalowa, z żółtymi nalepkami, dokładnie taka sama, jak te stosowane później w krematorium. Puszkę, młotek, nóź i maskę wkładał z powrotem do samochodu. Niemcy nazywali ten samochód "Sanka". Sam nieraz słyszałem, i jak pytali: "Ist der Sanka schon hier?" (czy Sanka już jest?) Po akcji odjeżdżali sanitarką, a nas prowadzono z powrotem do bloku. Nie wiem, jak to było wcześniej, ale po gazowaniu obok komory bunkra pozostawała na noc warta SS. Czasami bunkier zostawiano bez nadzoru zdarzały się wtedy kradzieże skrzyń ze złotymi zębami, które przechowywano w barakach wraz z innymi rzeczami.

Następnie przenosiliście zwłoki do dołów?

Szlama: Tak. Dali nam maski przeciwgazowe i przez drzwi z napisem "Zur Desinfektion" (do dezynfekcji), za którymi oczywiście nie przeprowadzano żadnych dezynfekcji, wyciągaliśmy zwłoki na zewnątrz. Lorami zawoziliśmy zwłoki do dołów i tam je wrzucaliśmy...

Jak wyglądały zwłoki po gazowaniu?

Szlama: Kiedy otwarto drzwi po gazowaniu, zwłoki leżały jedne na drugich, stłoczone ciasno warstwami, inne stały prosto. Często na wargach zagazowanych widziałem coś białego. W komorze gazowej było strasznie gorąco, wyczuwało się słodkawy smak gazu. Czasami po wejściu do komory słyszeliśmy jeszcze czyjeś jęki, zwłaszcza wtedy, kiedy zaczynaliśmy z komory wyciągać zwłoki za ręce. Raz znaleźliśmy żywe niemowlę, które było zawinięte w poduszkę. Głowa dziecka też znajdowała się w poduszce. Kiedy ją odsunęliśmy, dziecko otworzyło oczy. Więc jeszcze żyło. Zabraliśmy zawiniątko do Oberscharführera Molla meldując, że dziecko żyje. Moll zaniósł je na skraj dołu, położył na ziemi, przydeptał szyjkę i wrzucił do ognia. Na własne oczy widziałem, jak przydeptał to dziecko. Ruszało rączkami. Nie krzyczało, wiec nie mogłem stwierdzić, czy jeszcze oddychało. W każdym razie wyglądało zupełnie inaczej, niż inne zwłoki.

Jak długo trwało wyciąganie zwłok z komory?

Szlama: Pracowaliśmy prawie cały dzień.

W jaki sposób wyciągaliście zwłoki z komory?

Szlama: Rękami. Na początku czterech ludzi wyciągało jedno ciało. To denerwowało Molla. Podkasał rękawy i wyrzucał zwłoki przez drzwi na zewnątrz. Mimo tej demonstracji, której nam udzielił, powiedzieliśmy, że nie widzimy możliwości takiej pracy. Wtedy pozwolił nam pracować po dwóch.

Co się działo po wrzuceniu wszystkich zwłok do dołów?

Szlama: Po wyjęciu zwłok musieliśmy wyczyścić domek, podłogę wymyć woda, wysypywano trociny, a ściany bielono. Kiedy wszystko już było gotowe i uprzątnięte, widzieliśmy, jak Niemcy polewali zwłoki benzyną. Zwoływali nas i zanim jeszcze ustawiliśmy się dookoła i czekaliśmy na odprowadzenie do Birkenau, widzieliśmy, jak rozpalano ogień. Ogień rozprzestrzeniał się od góry, a my wracaliśmy do swojego bloku.

Czyli to esesmani rozpalali ogień?

Abraham: Ogień rozpalali Niemcy, oni także wsypywali gaz. Wszystko robili Niemcy.
Szlama: My usuwaliśmy popiół z dołów spaleniskowych, ale dopiero 48 godzin po spaleniu. W popiele znajdowały się jeszcze resztki kości. Znajdowaliśmy kości czaszki, stawy kolanowe i kości długie. Łopatami odgarnialiśmy popiół na brzegi dołów. Potem przyjeżdżały ciężarówki, na które ładowano popiół. Wywożono go do pobliskiej rzeki Soły. My także byliśmy przy tym zatrudnieni. Wszystko odbywało się pod eskortą esesmanów. Całą przestrzeń między ciężarówkami a rzeką przykrywano szerokim materiałem , tak aby ani odrobina popiołu nie wysypała się na ziemię. Esesmani polecili nam tak wysypywać popiół, żeby porwał go nurt płynącej rzeki i aby nie osadzał się na dnie. Po wszystkim trzepaliśmy materiał nad wodą i staranie czyściliśmy cały teren.

Jak odbywał się przydział pracy dla 200 osób?

Szlama: Część musiała zbierać ubrania. Rzeczy, które zostały w barakach po zagazowanych ludziach, były sortowane przez osobną grupę więźniów i przewożone do "Effektenkammer" w Auschwitz. Druga grupa wyciągała zwłoki na lory, a inna wrzucała je do dołów. Kilku więźniów musiało wyrywać złote zęby, zbierać włosy albo okulary.
Inni mężczyźni wkładali zwłoki do wózków, które stały na wąskich szynach. Jeszcze inni przetaczali je aż na skraj dołów. Szyny przechodziły pomiędzy dolami.
Kolejna grupa więźniów musiała przygotować doły do palenia zwłok. Dno wyłożone było grubym drewnem, na nim leżały skrzyżowane cienkie gałązki, a na samym wierzchu suche gałęzie.
Inni więźniowie wyciągali zwłoki z wagoników i wrzucali je do dołów. Kiedy już cala praca była przydzielona, Moll lub jakiś inny esesman polewał ciała benzyną ze wszystkich czterech stron, zapalał szczapę i wrzucał na to miejsce, które polał benzyną. Rozpalał się ogień, w którym płonęły zwłoki. Kiedy Moll wykonywał wszystkie te czynności, my staliśmy przed domkiem, bacznie się przyglądając.

Oba opisane przez Panów budynki są dość znacznie oddalone od obozu. W jaki sposób docierały tam transporty, pieszo czy koleją?

Abraham: Samochodami ciężarowymi. Po naszym przybyciu, kiedy czekaliśmy na rampie, stały tam ciężarówki. Tych, których chciano wymordować, zapędzono do ciężarówek. My poszliśmy pieszo do obozu razem z tymi, którzy przeszli selekcje.

Skąd było wiadomo, że to właśnie jest blok Sonderkommando?

Abraham: Więźniowie z wcześniejszego Sonderkommando też byli zakwaterowani w tym bloku. I w obozie wiedziano, że to jest Sonderkommando.
Szlama: W tym bloku na pryczach i pod materacami znaleźliśmy rzeczy, których nie było gdzie indziej w obozie: świeżą żywność, mydła, nowe koszule. Zauważyliśmy, że jest jakoś inaczej, ale jeszcze nie wiedzieliśmy, że mieszkali tam więźniowie z Sonderkommando.
Abraham: W bloku panował potworny chaos. Znajdowaliśmy resztki po poprzednim komandzie. A później, kiedy byliśmy zatrudnieni jako sztubowi i wychodziliśmy do kuchni obozowej, leżącej poza rewirem Sonderkommando, żeby przynieść jedzenie, każdy kto widział, że jestem nowy, pytał mnie, skąd jestem. Mówiłem, że z Sonderkommando. I wtedy mi powiedziano, że wszystkich więźniów stamtąd zabito.

W jaki sposób blok 2 odizolowany był od reszty obozu?

Szlama: Blok 2 znajdował się naprzeciwko kuchni. Wracała do niego również grupa więźniów zatrudniona przy bunkrze 1. Blok był odgrodzony ścianą i odizolowany od pozostałych odcinków obozu. Nie wolno nam było kontaktować się z więźniami z innych bloków.
Abraham: W żadnym innym bloku nie było ogrodzenia. Tylko bloki 1 i 2 odizolowane były murem. Przy drzwiach stali wartownicy SS. A kiedy Szlama i ja byliśmy sztubowymi, nie wolno nam było wychodzić na zewnątrz.

Proszę wyjaśnić, w jaki sposób izolowano Was od pozostałych więźniów obozu?

Szlama: Każdego dnia wstawaliśmy tak samo, jak inni więźniowie idący do pracy. Ale tamci szli od bloku do bramy bez eskorty. Wartownicy nadzorowali ich dopiero od bramy. Nas eskortowało zawsze 15 esesmanów z psami od samego bloku, żebyśmy nie mogli kontaktować się z innymi więźniami obozu. Również w drodze powrotnej podprowadzali nas pod sam blok.

Opisaliście Panowie sytuację, jaka panowała w okresie, kiedy nie było jeszcze krematoriów, a tylko "bunkry". Co się stało po oddaniu do użytku wszystkich czterech krematoriów?

Szlama: W 1943 roku przeszliśmy z obozu kobiecego [Faktycznie z obozu męskiego, zajętego w lipcu 1943 roku przez więźniarki] w Birkenau na druga stronę, na odcinek BIId, do bloku 13, a potem 11.

Później przeniesiono Panów do krematorium IV?

Szlama: Tak

Komora gazowa i krematorium IV

Mieszkaliście tam?

Szlama: Tak

Kiedy to było?

Szlama: Gdzieś w połowie 1944 roku [koniec czerwca 1944 roku]

Jak wyglądały te krematoria?

Szlama: Były cztery budynki krematoriów. Każdy z nich miał swój własny ogrodzony dziedziniec, przez który prowadzono ofiary do krematorium.

Mógłby Pan opisać ten dziedziniec?

Szlama: Był ogrodzony drutem kolczastym pod napięciem, bardzo dobrze utrzymany, czysty, sam budynek też. Z zewnątrz nie można było poznać, że jest to krematorium. Dziedziniec był stosunkowo szeroki, więc przywożeni ciężarówkami ludzie mogli tam wysiąść i stamtąd przejść do rozbieralni wewnątrz budynku.

O ile niższe były krematoria IV i V od II i III?

Abraham: Krematoria II i III miały półtora lub dwa piętra, podczas gdy IV i V tylko jedno.
Szlama: Były dwa wejścia - jedno dla przybywających ofiar, a z boku drugie, dla Niemców. Na górze pod dachem były niewielkie okienka. Krematoria II i III miały po dwie kondygnacje [parter i poddasze] i klatkę schodową prowadzącą na dół. W krematoriach IV i V wszystko było na jednym poziomie. W krematoriach II i III ofiary schodziły do rozbieralni, która znajdowała się w piwnicy.

Komora gazowa i krematorium II

Komora gazowa i krematorium III

Komora gazowa i krematorium V

Jak zachowywali się ludzie po przybyciu na dziedziniec?

Szlama: Nie przeczuwali jeszcze, że idą na śmierć i zachowywali się całkiem normalnie. Przecież esesmani mówili im, że idą do dezynfekcji.
Abraham: Jeszcze na dziedzińcu krematorium jeden z esesmanów wchodził na krzesło, wygłaszał krótkie przemówienie i mówił tym ludziom, ze idą do kąpieli, a potem zostaną przydzieleni do różnych prac. Dlatego powinni dokładnie zapamiętać numer wieszaka, na którym powieszą swoje ubrania. Ludzie w to wierzyli.

W jaki sposób ludzie wchodzili do komory gazowej?

Abraham: Z tej rozbieralni ludzie przechodzili do komory gazowej przez wąski korytarz. Nad wejściem był napis "Zur Desinfektion" [do dezynfekcji].

Czy kobiety i mężczyźni wchodzili razem do komory gazowej?

Szlama: Nie, najpierw wchodziły kobiety, potem mężczyźni.
Abraham: Rozebrani mężczyźni czekali, aż do komory wejdą wszystkie kobiety, wchodzili dopiero po nich. Kobiety wpuszczano jako pierwsze, ponieważ były zwykle bardzo zdenerwowane i zmieszane. Następnie do komory wchodzili mężczyźni, a na końcu znowu kobiety, które jeszcze zostały na zewnątrz. Jednak nie przestrzegano tego aż tak dokładnie, żeby najpierw do komory wchodziły kobiety, a potem mężczyźni. Mówiono kobietom, żeby wchodziły pierwsze, a stare i słabe poruszały się wolniej i wchodziły dopiero po mężczyznach.
Szlama: Jeśli przyjeżdżał duży transport ludzi, to bijąc, formalnie wpychano ich do tego pomieszczenia. Esesmani podchodzili do ludzi z psami, ci oczywiście chcieli uciekać i przez to cala masa ludzi tłoczyła się w komorze gazowej. W ten sposób można było zapchać komory do ostatniego centymetra.

Kiedy ludzie zaczynali coś podejrzewać?

Kiedy szli do komory gazowej. Zauważali, ze nie odbywało się to zgodnie z objaśnieniami. Kiedy komora się napełniła, esesmani z psami stawali przy drzwiach i z pomocą psów upychali ludzi, którzy byli już w komorze, jeszcze bardziej do środka, żeby mogło ich wejść jak najwięcej. Ci, którzy jeszcze nie weszli, zaczynali krzyczeć, esesmani reagowali biciem. Ludzie byli już przecież rozebrani i nie mieli możliwości oporu, a więc stłaczano ich, jak tylko się dało.
Pierwsi, którzy weszli do komory gazowej, nie mogli jeszcze stwierdzić niczego nadzwyczajnego, ale kiedy potem słyszeli krzyki i widzieli, jak esesmani bez zastanowienia biją innych i kiedy zauważali przy drzwiach psy, które skakały na ludzi i zaganiały ich do komory, żeby zmieścić ich jak najwięcej, wtedy tamci w środku zaczęli już powoli pojmować. To były straszne, okropne sceny.

Były właściwie dwie komory, jedna dla większej ilości osób i mniejsza dla mniejszych transportów.

Szlama: Tak, były dwa pomieszczenia służące za komory gazowe i jedno jako rozbieralnia. Każda z komór miała osobne drzwi. Z rozbieralni prowadził korytarz - na wprost znajdowały się drzwi do większej komory gazowej, a kiedy skręciło się w prawo - do mniejszej. Duża komora gazowa była dwa razy większa od małej.
Abraham: Najpierw były tam trzy pomieszczenia, później, już pod koniec, dostawiono jeszcze jedno. Pierwsze z nich mogło pomieścić ok. 1400 ludzi, drugie ok. 700, trzecie ok. 500, a czwarte ok. 150 osób.
Szlama: Gazowanie w krematoriach IV i V przebiegało podobnie, jak w bunkrach 1 i 2. Ludzie podchodzili do budynków krematoriów pieszo lub byli przywożeni samochodami. Kiedy wszyscy się już rozebrali, zapędzano ich do komory gazowej. Przed przybyciem transportu komorę gazową ogrzewano, żeby gaz mógł działać efektywniej i szybciej. Używano do tego celu pieca na koks, który nie wydzielał żadnego zapachu. Po przybyciu transportu piece wyjmowano, Komór gazowych nie lokowano wyżej, żeby były cieplejsze, a gaz mógł działać w większym stężeniu.
Komora gazowa wyglądała rzeczywiście jak łaźnia. Na suficie były prysznice. Wszystko białe, było tez światło. Komory gazowe w krematoriach IV i V miały ok. 2,50 m wysokości. W każdym razie nie można było dosięgnąć sufitu ręką. Od futryny drzwi do sufitu było około 50 centymetrów. Dolnej krawędzi okienka, przez które z puszek wsypywano do komory gaz cyklon, mógł dosięgnąć mężczyzna średniego wzrostu. W krematoriach IV i V, a także w bunkrach, używano podobnych drzwi i okienek z grubego, ciężkiego drewna, a wszystkie szpary zatykano izolującym filcem. Drzwi zamykane były podwójnymi żelaznymi zapadkami, jak również - także po to, aby wszystko było szczelne - skręcane śrubami. Drzwi do komór gazowych posiadały oszklone otwory służące za wzierniki.
Abraham: Komora gazowa była niższa niż rozbieralnia. Nie chciano, aby gaz rozprzestrzeniał się po większej powierzchni.
Szlama: Jak już komora była pełna, esesmani zamykali drzwi. Kiedy my tam pracowaliśmy, robił to zazwyczaj sam Oberscharführer Moll. Drzwi do komór gazowych były bardzo grube, takie jak w chłodniach. Następnie podjeżdżał samochód z esesmanami, oznaczony Czerwonym Krzyżem, wyciągano z niego puszki z gazem, otwierano je i wsypywano zawartość do komory gazowej przez okienko w ścianie.

[Dalsza część na kolejnej stronie]

- - - - - - - - - - - - - - - - - -
<-powrót | w górę | dalej->

© Copyright Szycha (2004-2015)